Moja podróż z Vuko po Midgaardzie - „Pan Lodowego Ogrodu" Księga I

pan lodowego ogrodu, recenzja książki, jarosław grzędowicz autor, fabryka słów, vuko drakkainen, polska fantastyka
„Magda zamknęła książkę z szeroko otwartymi oczami. «Jak to mogło się tak skończyć?!» zadała pytanie okładce, na której na czarnym rumaku z rozpalonym mieczem w ręku siedział Vuko Drakkainen. Ale on nie mógł jej odpowiedzieć. Jeszcze nie teraz.”
Tak, skończyłam czytać księgę pierwszą. Straszne to uczucie kiedy historia, która wciągnęła cię maksymalnie przez ostatnie kilka dni kończy się tak, że chcesz od razu wgryźć się w kolejny tom. A tu ni ma! 😅 No dobra, nie jest tak źle - druga księga nowego wydania Pana Lodowego Ogrodu ma premierę 9 lipca. Wytrzymam 😉


Kto by pomyślał, że połączenie sci-fi i fantastyki tak przypadnie mi do gustu. Losy Vuko pochłonęły mnie od pierwszych stron i przez prawie całą historię pytałam w myślach „no i co ty teraz zrobisz Drakkainen?” Jeśli miałabym napisać w kilku słowach, co mnie tak przyciągało do PLO to byłaby to zwykła ciekawość głównego bohatera (jaką decyzję podejmie? Jakie będą jej konsekwencje?). Bo przyznam się Wam, że Vuko przez prawie całą książkę był mi obojętny. Nie czułam do niego ani sympatii, ani złości, ani mu kibicowałam i ani mu nie sprzyjałam. Byłam raczej ciekawskim obserwatorem jego poczynań. Miałam taką uczuciową pustynię aż do ostatniego rozdziału, a kiedy w końcu zaczęłam go lubić i trzymać jego stronę musiałam przeczytać te straszne słowa: „Koniec tomu pierwszego”.


Pierwsza księga Pana Lodowego Ogrodu była dla mnie niezwykłą, często straszną, ale przede wszystkim wciągającą podróżą po Midgaardzie. Jej zakończenie dostarczyło mi więcej pytań niż odpowiedzi a że losy Vuko od teraz nie są mi obojętne, odliczam godziny do pojawienia się nowego wydania drugiego tomu PLO.

Komentarze

Popularne posty

Instagram